Wakacje to najlepszy sezon na drinka. Niezależnie od tego, czy preferowaną trucizną jest grzane wino, ajerkoniak czy niejasne piwo rzemieślnicze, alkohol może stanowić ogromną część budżetu partii o każdej porze roku. Poświęć chwilę i doceń rachunek, kiedy stoisz przy kasie - okazuje się, że wszyscy płacimy mniej za alkohol niż powinniśmy być.
Nowe badania opublikowane w Journal of Studies on Alcohol and Drugs wykazały, że podatki państwowe od alkoholu nie nadążają za inflacją. Fakty leżące u podstaw tego wniosku są nieco zawiłe, ale w zasadzie browary i gorzelnie płacą podatek akcyzowy, gdy ich produkt jest wytwarzany. Podatek ten opiera się na stałym koszcie jednostkowym, bez uwzględnienia kosztu surowców lub ceny produktu. Kolejną komplikującą sprawą jest to, że jednostką opodatkowaną jest beczka, która nie jest nawet standaryzowana w ramach różnych rodzajów piwa, a tym bardziej wszystkich napojów w ogóle.
Ostatecznie, ponieważ większość stanów nie zaktualizowała swojej struktury podatkowej na alkohol od początku lat 90., producenci płacą podatki o około 30 procent za piwo, 27 procent za wino i 32 procent za alkohole. Podatki te są już wbudowane w koszty ponoszone przez klienta, a nawet nie liczą się narzutów z odsprzedaży, które sprawiają, że słupki są niewidoczne dla większości pijących. Jednak w artykule redakcyjnym czołowi badacze sugerują, że podniesienie podatku akcyzowego od producentów mogłoby „zwiększyć przychody państwa, zmniejszyć konsekwencje nadmiernej konsumpcji i zmniejszyć zapotrzebowanie na usługi opieki zdrowotnej”, wynika z komunikatu prasowego.
Jest precedens, ale nie jest popularny: szereg tak zwanych „podatków sodowych” w miastach w Stanach Zjednoczonych zmniejszyło spożycie słodkich napojów, ale w zgodzie z nieszczęśliwymi pijącymi i złymi stowarzyszeniami handlowymi. Korzyści dla zdrowia publicznego wynikające z aktualizacji opodatkowania alkoholu mogą być ogromne. To, czy państwa zaryzykują podniesienie kosztów napoju, to kolejna historia.